Był ranek. Właśnie wtedy leniuchowałam się przy wodospadzie mchu. Nagle jakiś obcy mi wilk przybiegł do mnie i powiedział:
- Panno Avirijo! Panno Avirijo! Panienki rodzinna wataha jest
zagrożona! Musi panienka natychmiast ruszyć ze mną w drogę! - Mówił
pośpiesznie wilk, tak, że prawie nic nie zrozumiałam.
- Hola, hola! Po pierwsze, co robisz na naszym terytorium, a po drugie nie panno, panienko tylko pani.
- Co, nie pamięta mnie panien... pani? Jestem Zeus...
- Zeus?! Co ty tu robisz!? Myślałam, że pomagasz parze Alpha w Watasze Mrocznego Księżyca...
- No właśnie pomagam pani rodzinnej watasze! Musi się pani ze mną do niej udać!
- Ale o co chodzi?!
- Chodź! Oj... Przepraszam to przez narwy... Szybko niech panienka za mną idzie zanim będzie za póżno!
- No już idę, już...
Zeus zaprowadził mnie do pary Alpha do Watahy Mrocznego Księżyca.
- Dzień dobry... ciociu... - Powiedziałam samicy Alpha. - I dzień dobry wujku...
- Nie ma czasu na dzień dobry i do widzenia! Musisz nam pomóc!
- Ale o co chodzi?! Zeus mi nic nie powiedział!
- Chcą wojny z naszą watahą! Musisz nam pomóc, ponieważ jesteśmy bez ciebie za słabi!
- Co?! A jak mnie zabiją...
- To wolisz żeby nam odebrali watahę? Twoją rodzinną watahę?
- Nie...
- To muszisz walczyć!
- Dobrze ciociu...
- Jutro jest walka. Dobrze się przygotuj.
Ćwiczyłam całą noc. W końcu nadeszła długo oczekiwana wojna. Wszyscy
z Watahy Mrocznego Księżyca rzucili się na wroga. Na szczęście walka
przebiegła bardzo dobrze. Nikt nie został wielce ranny a i tak
wygraliśmy. Wszyscy się cieszyli. Po walce ciocia z wujkiem pożegnali
mnie i życzyli szczęścia w watasze.
Po walce byłam bardzo wycienczona. Gdy wracałam trochę mi krwawiła
łapa ale nic większego się nie stało. Gdy byłam już tak zmęczona że już
sasypiałam położyłam się przy wodospadzie mchu i spałam cały dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz