czwartek, 19 września 2013

Od Moro - Ostatni dzień

Po rozmowie z Kazanem starałam się być spokojna. Jakoś udawało mi się ukryć, że jestem wściekła. Chyba mam prawo rodzić tam gdzie mi się podoba! Po prostu nie wyrabiam. Tutaj choroba dzieci, tu jakiś dziwaczny młodzik z wizji, tam
widzi-mi-sie Kazana.... (!) Już normalnie nie mogę! W ogóle nie chciało mi się spać. Wstałam i wyszłam z jaskini. Szwendałam się po górach aż do rana. Potem zeszłam na łąkę by zapolować. Nie chciałam się z nikim spotkać. Chciałam być sama. Zobaczyłam sporego samca karbu. Doskonale wiedziałam, że sama sobie z nim nie poradzę. Trudno. Muszę spróbować. Jedyne co mnie w tej chwili pocieszało to to, że samiec miał chorą prawą przednią nogę i był stary i wycieńczony. To dawało mi przewagę. Szybko i cicho zakradłam się do niego. Nie było to trudne, bo na wpół głuchy karibu i wysoka trawa to dwa plusy dla mnie. Gdy byłam kilka kroków od niego ten się położył. Nie przegapiłam takiej okazji. Cicho i zwinnie wybiłam się. Ten nawet nie zdążył mrugnąć gdy moje szczęki zacisnęły się na jego szyi. Wydał cichy pomruk i przestał oddychać. Było pozamiatane. "Taki samiec wystarczy mi na kilka dni"- pomyślałam.- "Muszę go stąd zabrać. Nie chcę się narażać na nie potrzebne pytania skąd on się tu wziął." Złapałam byka za nogę i pociągnęłam w stronę lasu. Znałam pewno miejsce, które było zupełnie nikomu nie znane. Było to drzewo z wydrążonym pniem. Wejście było schowane za głazem i dzikim bluszczem. To idealna kryjówka. Zaciągnęłam tam karibu i posiliłam się. I tak dużo zostało. Po posiłku zatarłam starannie ślady. Pomyślałam, że wrócę do jaskini dopiero jutro rano. "Niech się zastanowią, czy warto mnie denerwować. Jak chwilę mnie nie będzie, zaczną dostrzegać, że jestem tle samo warta co alfa!" Byłam dalej zdenerwowana.
Szłam samymi granicami terytorium by nikt mnie nie znalazł. Wyszło. Poczułam zmęczenie. Podeszłam jeszcze kilka kroków i zatrzymałam się. Byłam w lesie. Przede mną był strumień i głaz. Napiłam się. Potem położyłam się na głazie i zasnęłam.
Spałam długo. Nie wiedziałam dokładnie ile. Obudził mnie znajomy głos.
-Moro!- ktoś krzyczał.- Gdzie ty byłaś?! Wszyscy cię szukaliśmy!
-Co...?- spytałam zaspana. Na początku nie poznałam głosu. Otworzyłam oczy. Przede mną stał zdyszany i zdenerwowany Kazan.
-No powiedz coś! Czemu uciekłaś?!- spytał nerwowo.
-Bo tak chciałam.- odpowiedziałam i odwróciłam się. Chciałam dać mu do zrozumienia, że jestem na niego obrażona.
-O co ci chodzi?- spytał.
-O to.- odpowiedziałam krótko.
-Przestań. Nie czas na to. Chodź.
-Bo co? Na co niby jest teraz czas?- dalej byłam do niego tyłem.
-Chodź to zobaczysz. Dlaczego się gniewasz?
-A jak myślisz, co?!- krzyknęłam. Nie mogłam już dłużej wytrzymać.- Ciągle pytam się ciebie o radę i zdanie! A kiedy już postanawiam, że spytam się ciebie w kwestji, w której absolutnie nie masz głosu zaczynasz mi prawić kazanie! Chyba mam prawo wierzyć w to co mówią duch i Merlin! Chyba mam prawo decydować o moim życiu, rodzinie i dzieciach sama! Czy nie?!- wybuchnęłam.
-Akurat w tym momencie najprawdopodobniej liczy się życie twoich dzieci.- odpowiedział lekko zakłopotany. Chyba nie był przyzwyczajony do takiego tonu.
-Czyli może mam się ciebie spytać czy mogę jeść, co?!
-Nie, tego nie powiedziałem.- odrzekł trochę zdenerwowany.
-No to widzisz, ja będę decydować o sobie sama!- krzyknęłam. Zeskoczyłam ze skały i pobiegłam po prostu przed siebie. Jak najdalej od tego wszystkiego. Biegłam ile sił. Gdy dobiegłam do jeziora Jaikan byłam tak zmęczona i tak wyczerpana, że upadłam na ziemię. Brakowało mi tchu, płakałam.
Kilka minut później poczułam obok siebie czyjąś obecność. Nie drgnęłam.
-Nie płacz.- powiedział Moon.
-To wszystko jest takie skomplikowane.- pociągnęłam nosem.- Dlaczego akurat mu i nasze dzieci?- spytałam podnosząc głowę.
-To jest jak ruletka - nie wiesz na kogo wypadnie. Ale wiem, że nasze jedyne dziecko nie chce cię zapłakanej.- powiedział i otarł mi łzy.
-Idź do Merlina i spytaj czy 2 jeszcze żyje, dobrze?
-Już idę.- odpowiedział i poszedł.
Po pół godziny wrócił i kiwnął przecząco głową. Zaczął płakać. Ja też płakałam. Gdy już nie mieliśmy sił zawyliśmy żałobnie... Długo i przeciągle.... Tak skończył się ostatni dzień życia 2 naszych dzieci.....
*Kazan?*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz