Kręciło
mi się w głowie. Byłam w Jaskini Homu. Bolała mnie głowa i miałam
mdłości. Bolał mnie brzuch. Huczało mi w głowie i było mi słabo. Gdy
ściany przestały się ruszać, pierwszym kogo zobaczyłam był Moon.
-Moro!- krzyknął.- Ty żyjesz! Tak cię przepraszam! To moja wina!- podbiegł do mnie o mnie przytulił. Mocno, ale delikatnie.
-Co? Co się stało? Co ja tu robię? Czemu boli mnie głowa?- zadałam szereg pytań.
-Jak to? Nic nie pamiętasz?
-Nie wiem co się stało. Pamiętam tylko ogromnego wilka, ciebie Moon i ciemność.
-Walczyłaś
z Postrachem Lasu! Pokonałaś go! Wskoczyłaś mu na grzbiet i wgryzłaś mu
się w kark! Ja myślałem, że atakujesz go bez powodu i...- spuścił
głowę. Z jego głosu wyparował cały entuzjazm.- Ja... Ja...
-?
-Ja cię zepchnąłem.... I... I ty.... To znaczy ja... Ja...
Ja roztrzaskałem ci... Roztrzaskałem ci czaszkę o drzewo... I on...
Znaczy... Ten wilk... On padł wtedy i... Leżał we drgawkach...
Wtedy...- zaciął się.
-Wtedy przybiegłem.- dokończył Kazan. Kontynuował opowieść Moona.-
Zobaczyłem co się dzieje. Ty miałaś wszystko we krwi, ale z głowy i
szyi tryskała ci krew. Leżałaś nie przytomna. Moon był nie obecny. Leżał
na ziemi z szeroko rozwartymi oczyma, ciężko oddychał i powtarzał w
kółko jedno zdanie: "Ja ją popchnąłem.... Ja ją popchnąłem..." Zawołałem
Merlina, Hamfreya, Syriusza i Morgana. Owera nie było w pobliżu i nie
usłyszał wycia. Syriusz i Hamfrey wzięli Moona i zaprowadzili go do
Jaskini Homu. Ja, Merlin i Morgan delikatnie wzięliśmy cię i zanieśliśmy
do jaskini. Tuż obok ciebie leżał Postrach Lasu. Jego ciałem wstrząsały
dreszcze przedśmiertne. Merlin zajął się tobą w jaskini. Byłaś nie
przytomna 2 dni. Merlin. Dzięki niemu szczenięta przeżyły. Na świat
przyszła zdrowa dwójka wadera i basior. Jeszcze nie mają imion. Mery!
-Tak?
-Przynieś tu dzieci Moro.
-Już idę.
-No. Dobrze. Kontynuując. Gdy Merlin przyjmował poród i opiekował się tobą i Moonem z Morganem ja przesłuchiwałem wilka.
Mówił
nie wiele, ale trochę już wiem. Mam nadzieję, że reszty dowiem się od
ciebie...- w tej chwili weszła Mery z moimi dziećmi. Były prześliczne.
Podała mi je.
-Jakie śliczne... Ale one mają imiona.- powiedziałam.
-Jak to? Jakie?
-Vasco i Vasally. Ładnie?
-Ślicznie.- powiedział Kazan.- To jak? Coś pamiętasz?
-Tak... On chciał zaatakować...- przerwałam.- Gdzie Shira?!- nagle przypomniałam sobie wszystko, każdy szczegół.
-Jest bezpieczna. Nic jej nie jest. Odpoczywa w pokoju obok. To co pamiętasz?
-Leżałam
z nią na skale. Poszła się pobawić na łące. Poszłam za nią, bo coś mnie
tknęło, że coś się może stać. Skryłam się w trawie przy skraju lasu.
Przyglądałam się dzieciakom jak bawiły się w berka. Wtedy usłyszałam
szelest. W lesie stał wilk. Zauważyłam, że szykuje się do skoku. Patrzył
na małą. Rzuciłam się na niego. Ugryzł mnie w szyję i zaczął dusić. W
końcu puścił. Zamieniliśmy kilka ciętych zdań. Potem zebrałam całą swoją
siłę i skoczyłam na niego. Ugryzłam go w kark tak mocno, że zaczął
skamleć. Wtedy zjawił się Moon. Pomyślał, że atakuję go bez powodu i
zepchnął mnie z niego. Uderzyłam się w głowę i poczułam tępy silny ból.
Ostatnie co widziałam to wilk we drgawkach i przewracający się Moon.
Trzęsły mu się łapy, był przerażony. Potem widziałam tylko ciemność...-
powiedziałam. Gdy opowiadałam wszystkie te zdarzenia przeleciały mi
przed oczyma....
*Kazan?*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz